Z Blast Chamber po raz pierwszy zetknąłem się o ile się nie mylę w ‘97 roku. Demo tej gry było dołączone do któregoś ówczesnego numeru Gamblera, którego wtedy ochoczo kupowałem i czytałem, a czasem nawet jakieś demko się uruchomiło z płytki. I tak się złożyło że któregoś razu z braku lepszych zajęć sięgnąłem po płytę z wersją demonstracyjną tejże gry. Po uruchomieniu jeszcze nic nie zapowiadało tego co się zaraz zacznie i czego będę świadkiem. Ot ekran startowy – nic niesamowitego, dwa tryby, dwie plansze – trochę mało. Sytuację trochę poprawiał fakt, że dało się grać we czterech na jednym komputerze. I całe szczęście bo grając samemu mamy do czynienia z zupełnie inną grą.
Biegamy, skaczemy, popychamy
Ale o co w ogóle chodzi? Na czym to polega? Rozgrywka ogólnie rzecz biorąc sprowadza się do łapania czasu. Kto ma więcej czasu wygrywa – jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało. Latamy więc po planszy za czymś co jest kryształem, który po złapaniu możemy w dwojaki sposób wykorzystać – albo na naszą korzyść albo na niekorzyść naszych przeciwników. Pozostałych graczy jest trzech. Mogą być oni kontrolowani przez komputer bądź przez naszych kolegów. O ile walka z komputerowym przeciwnikiem jest mało ciekawa i strasznie przewidywalna, w dodatku komputerowi przeciwnicy nie grzeszą rozumem, tak prawdziwa zabawa zaczyna się wtedy kiedy gramy z żywym graczem. Już we dwóch można się całkiem nieźle bawić. Wszystko fajnie ale po co biegamy z tym kryształem? Otóż kryształ równa się czas. Każdy gracz ma swoją bazę na planszy a plansza jest w kształcie kostki – tzw. Chamber – komnata. Każdy chamber może się kręcić wokół własnej osi, a bazy graczy umieszczone są na ścianach kostki – jedna baza na jedną ścianę. Samo kręcenie kostką wprowadza do gry trochę chaosu i zamieszania. Każdorazowe przekręcenie kostki prowadzi do tego, że nagle ściana staje się sufitem przez wszyscy gracze oprócz winowajcy, który tą kostkę przekręca tracą kontakt z podłożem. Zanim się pozbierają – co odbywa się automatycznie ale trwa chwilę – gracz może ten czas wykorzystać na to by dobiec do swojej bazy bądź przeciwnika i umieścić w niej kryształ. Jeśli umieści w swojej – zostaje mu doliczony czas, jeśli w bazie przeciwnika czas jest odejmowany przeciwnikowi. Do tego dochodzi nam jeszcze możliwość gubienia kryształu, czy też raczej wytrącania go. Można go zgubić na dwa sposoby. Kiedy jesteśmy w jego posiadaniu, a plansza się przekręca – z wyjątkiem sytuacji kiedy to my ją przekręcamy – lądujemy wtedy dość twardo i przy upadku gubimy kryształ bądź gdy zostaniemy popchnięci przez innego gracza. Jak więc wygląda zabawa? W losowym miejscu na planszy pojawia się kryształ. Wszyscy lecą na złamanie karku w jego stronę by go zdobyć. Gdy ktoś go dostanie pozostali go gonią by go mu zabrać. Wszyscy się przy tym przepychają i radośnie popychają. To brzmi dość dziwnie ale zabawa jest przednia. Pomimo troszkę dziwnych zasadach. To po prostu trzeba zobaczyć żeby przekonać się o co w tym wszystkim chodzi. Wystarczy rozegrać jedną bądź dwie rundy żeby wszystko stało się jasne.
Fabuła?
Jest to zdecydowanie najsłabsza strona tego tytułu. Oto bowiem ludzie jak zwykle kiedy są znudzeni wynaleźli sobie nową rozrywkę – nowy sport. I ot, tyle. Intro gry jest słabiutkie, praktycznie nic z niego nie wynika, prócz tego, że gostek sobie wychodzi na arenę i tyle go widzieli. W trakcie gry dla jednego gracza gdy przemykamy przez kolejne komnaty nikt nas nie informuje po co to robimy i w jakim celu i o co chodzi. Jednak nie fabuła jest tu ważna, która chyba została dodana swoją drogą na siłę i by jakoś uzasadnić nasze latanie po planszach, najważniejszy jest tu gameplay i to by złoić tyłek przeciwnikom.
Powerupy
Oprócz kryształu na planszy losowo pojawiają się w losowych miejscach różnego rodzaju bonusy, które możemy wykorzystać przeciwko naszym przeciwnikom. Mogą to być na przykład: dodatkowy czas czy jego chwilowe zatrzymanie, bonus zamieniający chwilowo kryształ w bombę, który wybucha chwilę po tym jak ktoś go złapie oraz inne.
Chambers
Komnaty to całkiem niezły popis twórców. Jak na tamte czasy wyglądały po prostu obłędnie. Ruchome elementy, wiszące platformy, płonąca lawa, skocznie których można używać by dostać się w niedostępne miejsca kostki. Całość psują trochę postaci, które wykonano jako sprity w niskiej rozdzielczości. Całe szczęście, że na PC można było skorzystać z dodatkowego tryby graficznego Hi res przez co wszystko wyglądało jeszcze lepiej – niestety tylko środowisko po którym przyjdzie nam biegać – postaci nadal będą w marnej jakości. Jednakże nie wpływa to kompletnie na zabawę i całe szczęście.
Tryby gry
Jest ich trzy. Tryb dla jednego gracza, gdzie mierzymy się z planszami zawierającymi łamigłówki, które musimy rozwiązać by skończyć etap. Łącznie mamy tutaj 40 plansz o zróżnicowanym stopniu trudności, obfitujących w różnego rodzaju przeszkadzajki oraz dwa tryby multi Free For All oraz Eliminator, które również dzielą się na dwa tryby – zwykły oraz turniej. Pierwszy to standardowy każdy na każdego. Drugi natomiast najciekawszy moim zdaniem i dostarczający nieporównywalnie więcej świeżej adrenaliny gdzie ostatni odpada.
Grafika, muzyka, dźwięki
Opracowanie audiowizualne stoi na bardzo wysokim poziomie. Otoczenie jak wspomniałem jest trójwymiarowe. Do tego na każdej planszy jest sporo elementów ruchomych – skocznie, wiatraki, zapadnie i inne. Dodatkowo każda komnata jest rozświetlona jak choinka na święta. Wszystko to sprawia, że gra pomimo upływu czasu nadal ładnie wygląda i potrafi zachwycić. Oprawa dźwiękowa jest na równie wysokim poziomie. Wszelkie odgłosy graczy przy skakaniu, upadaniu, popychaniu czy wybuchaniu są dobrze wykonane i na długo zapadają w pamięć. Klimatu dopełniają utwory muzyczne pogrywające w tle. Są bardzo dobrze do brane, co ważne nie irytują, nie przeszkadzają za to pozwalają jeszcze bardziej wczuć się w klimat tej produkcji.
Podsumowując
Jest to jedna z nielicznych gier dla których rozważałem zakup konsoli. Gra była wykonana z myślą o konsoli PlayStation, z której to wersji gry zrobiono port na PC. Nie ustrzeżono się niestety błędów – koszmarne sterowanie oraz brak możliwości zdefiniowania klawiszy. Musieliśmy się męczyć na domyślnie ustawionych klawiszach, które chyba były zdefiniowane dla ludzi o zdeformowanych rękach. Klawisze są tak bezsensownie rozmieszczone, że… tego po prostu trzeba samemu doświadczyć ale eliminuje to praktycznie możliwość grania we cztery osoby na jednej klawiaturze – nie testowałem, nie odważyłem się – we dwóch było ciężko – na szczęście gameplay rekompensuje wszystkie niedostatki. Innym wyjściem jest dorwanie tej gry w wersji na PSX – sterowaniem nie musimy się przejmować – pad spisuje się znakomicie, jedyne co może troszkę drażnić to niestety niska rozdzielczość na którą jesteśmy skazani. Jeśli jednak nie posiadamy konsoli zawsze możemy pokusić się o jakiś emulator, koniecznie pad oraz kopię gry. Wrażenia nie zapomniane i zapewnione zarwanie kilku nocek/szkoły/pracy – nie potrzebne skreślić. Warto w tym momencie dodać, że średnia ocen w Internecie jest powyżej 9 punków na 10. Swoją drogą nigdy nie widziałem nigdy ukończonej wersji pecetowej. Demo oczywiście można znaleźć bez problemu w necie, jednak problem zaczyna się gdy chcemy znaleźć jakieś konkrety dotyczące pełnej wersji. Komuś może udało się dorwać wersję na PC? Ponoć została wydana. Spotkałem się nawet z ofertą sklepu, który taką wersję oferował. Według Wikipedii Blast Chamber został wydany na PC, PSX oraz Sega Saturn, jednakże w Internecie istnieją wzmianki tylko o wersji na PlayStation, tak jakby inne po gdzieś po drodze się zagubiły. Wszelkie materiały jak filmy czy zdjęcia, jakie można znaleźć były robione na wersji PSX, nie licząc pecetowego demka. To jak to w końcu z tymi innymi wersjami jest?